Komentuj, obserwuj tematy,
Załóż profil w salon24.pl
Mój profil
tratataba tratataba
120
BLOG

Skandal wyborczy

tratataba tratataba Polityka Obserwuj notkę 0

Dla przypomnienia tym, co się oburzają na "grzebanie" przez PiS przy ordynacji do wyborów samorządowych.


Zgubione 130 tys. głosów i protokoły podpisywane in blanco. Czyli naoczny świadek o kulisach pracy śląskiej komisji wyborczej

fot. TVP Infofot. TVP Info
35

Jak w rzeczywistości wyglądało liczenie głosów po pierwszej turze wyborów? Gdzie zginęło 130 tysięcy głosów ze Śląska? O kulisach pracy Wojewódzkiej Komisji Wyborczej w tym regionie opowiedziała jedna z jej członkiń.

Wypowiedź kobiety, (która poprosiła o ukrycie swojej tożsamości) wyemitowano w programie Jana Pospieszalskiego „Bliżej”.

Na samym początku powiedziano nam tak – musicie państwo zarezerwować sobie tydzień, dwa tygodnie czasu, by bardzo ważnym elementem nadzoru nad uczciwością procesu wyborczego jest wydruk kart wyborczych. Pytaliśmy, czy będziemy jeździć do drukarni jako członkowie komisji wyborczych. Odpowiedziano, że nie, chyba nie trzeba spytać się sędziego. Sędzia odpowiedział, że nie, że nie ma takiej potrzeby, że on się tym wszystkim zajmie razem z urzędnikami.

—opowiadała kobieta. Jak mówiła system informatyczny psuł się od początku.

Urzędnicy rozmawiali między sobą, że nie działa, że trzeba coś w exellu przygotować, jakieś formułki, które mają ułatwić liczenie.

Charakterystyczna była reakcja pracowników komisji na ogłoszenie sondażowych wyników wyborów:

W niedzielę jedna ze stacji ogłosiła wyniki exit polls. Myśmy to oglądali. I nagle się okazało, że wygrał PiS. Urzędnicy zamarli skonsternowani. A potem rozległo się takie zbiorowe: Uuuuu! Taki jęk zawodu. Potem chyba ochłonęli, bo to był szok dla nich.. No i po paru minutach, jeden z nich rzucił takie hasło: No, co prawda wygrał PiS ale wszystko w naszych rękach… I to był taki dobry żart!

—opowiadała kobieta.

A jak wyglądało samo liczenie?

W tych wyborach około pierwszej w nocy zostałam odesłana przez sędziego do domu. Powiedział, żeby przyjechać w poniedziałek rano, kiedy będą sporządzane protokoły. Dopiero w środę PKW pozwoliło sędziemu Czapucie na liczenie ręczne. Pierwszy protokół przyjęliśmy w środę przed wieczorem. Była bardzo duża presja czasu.

W ciągu trzech godzin przyjechały cztery duże miasta. Same Katowice mają 167 obwodów. To było bardzo dużo protokołów. Zniekształcenia mogły się pojawiać w wielu miejscach, tym bardziej, że urzędnicy przepisywali to ręcznie. Zdarzały się po prostu takie czysto ludzkie pomyłki . Ja widziałam coś takiego, że urzędniczka przepisując dane z protokołu zbiorczego do exella, przy którymś kandydacie zamiast 800 napisała 100. Ósemka jej się na jedynkę zamieniła. Tego nikt nie sprawdzał, bo nie było czasu.

Kobieta zauważyła też, że cześć danych w komputerech do liczenia głosów była kodowana.

Była też taka sytuacja, że chciałam spojrzeć ile nam jeszcze zostało do przyjęcia protokołów, chciałam przejrzeć pliki. Na dole był plik zbiorczy, chciałam go otworzyć – zobaczyłam, że tam jest hasło, to mnie zdziwiło. Zapytałam informatyka , przepraszam co to jest?: On odpowiedział: a to tak specjalnie,żeby nam nikt nie namieszał.

Kobietę zbulwersował jeszcze jeden fakt:

Członkowie komisji otrzymywali takie luźne kartki, a tam było nadrukowane imię i nazwisko przewodniczący, wiceprzewodniczący… i pieczątka na tym była. Plik takich pięciu kartek leżał na stole, no i mówią nam – proszę się tam podpisać, bo my tam będziemy uchwałę potem robić po południu. Na tych kartkach tam się podpisał każdy,a to potem podpinano tylko zszywaczem pod teksty uchwały. Zasanowiło mnie to. Zapytałam urzędniczki, co to jest. A ona, że to nic takiego, żeby podpisać, bo nie będziemy przecież jeździć do Urzędu Marszałkowskiego.

Największe zamieszanie w Komisji powstało jednak wokół zaginionych 130 tys. głosów. Kobieta odpowiada tak:

Ja się dowiedziałam, że coś jest nie tak z mediów dopiero. Bo w piątek 21 -go listopada podpisałam protokół ok. 21 z minutami i pojechałam do domu. W sobotę rano zadzwoniono do mnie z Urzędu Marszałkowskiego . Oddzwoniłam po pewnym czasie i zapytałam czy trzeba przyjechać do urzędu. I pani powiedziała:już proszę nie przyjeżdżać, już nie trzeba. Jeden z portali internetowych podał, że na Śląsku w WKWjest coś nie tak z ilością głosów. Że gdzieś zaginęło 130 tys. głosów.

Rozmówczyni Pospieszalskiego próbowała wyjaśnić sprawę:

Wersja oficjalna była taka,że doszło do jakiejś pomyłki, że PiS ma 14 mandatów, a PSL ma siedem. I żeby to naprawić PKW wydała jakieś sprostowanie podając między innymi ile było głosów ważnych na Śląsku. I to się bardzo różniło,  bo tam był 1 mln 400 tys głosów z kawałkiem, a w tym protokole komisji wojewódzkiej był milion trzysta tysięcy. W tym momencie zerknęłam do kopii protokołu, który otrzymałam. No i tam był ewidentnie milion 400 tys. z kawałkiem. Różnica była rzędu 130 tys. głosów, więc była bardzo duża. Tym bardziej, ze chodziło o głosy ważne. Nagle zmniejszyła się ta liczba o 130 tys. Zauważyłam jeszcze inną rzecz. Protokół WKW to był inny protokół niż ten, który ja podpisywałam. Nie było ani podpisu mojego, ani wiceprzewodniczącej. Dlaczego to zrobiono bez mojej wiedzy? Bez zgody jakiejkolwiek? Przecież ja też pracowałam nad tym protokołem…

Dalsze indagacje nie przyniosły jednoznacznego wyjaśnienia. Pojawiły się za to kolejne wątpliwości:

Wysłałam sms-a do sędziego Czaputy, pytając czy coś złego stało się w sobotę. Ale on mi odpowiedział, że nic się nie dzieje. Że to było jakieś drobne niedopatrzenie…

Rzekomą przyczyną, którą oddano oficjalnie było zdublowanie okręgu pszczyńskiego. Że ktoś dwukrotnie podliczył protokół. Ale niemożliwe, żeby jeden obwód pszczyński dał 130 tys. głosów ważnych. To przecież największe miasta nie mają tyle głosów ważnych. Bytom ma 130 tys. mieszkańców, to ile może być głosów ważnych, przy takiej frekwencji? 60 - 50 tys. ? Drugie tłumaczenie jakie do mnie dotarło, to że to były jakieś dane śmieciowe z exella.

— mówiła członkini WKW.

Biorąc pod uwagę chaos, jaki tam panował, to ja jestem w stanie uwierzyć, że któryś z pracowników niekontrolowany, zmęczony mógł dopisać gdzieś 130 tys głosów. Trzeba zobaczyć jak to wszystko funkcjonuje. Jak nie ma nad tym nadzoru. Wszytko jest na żywioł. Urzędnicy się spieszą coś wpisują nikt tego nie sprawdza.N ie było żadnych mężów zaufania. To jest dla mnie niezrozumiałe. Dużym partiom powinno zależeć, żeby był nadzór, żeby ktoś wychwytywał takie pomyłki.

Czy te wybory były uczciwe? No według mnie były nienormalne. Były po prostu …Tak nie wygląda normalne państwo demokratyczne. Obawiam się, że tak jest przy każdych wyborach…

— podsumowała rozmówczyni Jana Pospieszalskiego.

Cały program można obejrzeć tutaj

ansa/TVP Info


za w polityce.pl




12 stycznia 2015 Sąd Okręgowy w Katowicach – w składzie: pani sędzia Agata Stankiewicz-Rataj; pani sędzia Anna Bogaczyk-Żyłka; pani sędzia Izabella Knych - zakończył rozpoznanie (sygn. II NS 217/14) protestu wyborczego pani Doroty Stańczyk z Wojewódzkiej Komisji Wyborczej przeciw wyborom samorządowym sfałszowanym przez Platformę Obywatelską. Przed sądem stają: pan Andrzej Czaputa (przewodniczący Wojewódzkiej Komisji Wyborczej) i mec. Józef Koczur. Komisarz wyborczy w Katowicach, zarazem sędzia Sądu Apelacyjnego w Katowicach, pani Barbara Suchowska nie stawiła się.

Protest pani Stańczyk dotyczy 130 tysięcy ważnych głosów.

Dorota Stańczyk złożyła kilka wniosków dowodowych. Oddalenie wszystkich wniosków dowodowych strony polskiej wywołało protesty zebranych. Wówczas na salę wkroczyła milicja. Z własnej inicjatywy (!) Dyktatura nie odważyła się jednak na zwykłą w takich sytuacjach konfrontację z Polakami; „sędziowie” po prostu uciekli z sali.

Poniżej krótki zwiastun filmowy relacji pełnej, jaka opublikowana będzie później.

Komentarz. Kluczem do sprawy są odrzucone wnioski dowodowe. Są niewątpliwie zasadne. Jeden z nich dotyczy przesłuchania przed sądem pani Barbary Suchowskiej, komisarza wyborczego w Katowicach, a zarazem sędzi Sądu Apelacyjnego w Katowicach. Barbara Suchowska – wiemy to już, bo przyznała to na piśmie - poleciła sędziemu Czapucie zastąpienie protokołu z wynikami wyborów inną, zmienioną wersją. Natomiast nie wiemy, dlaczego to zrobiła i na czyj rozkaz, oraz z jakiego źródła pochodzą dane, jakie poleciła umieścić w nowym protokole. Kolejny wniosek, równie lub być może bardziej jeszcze trafny, dotyczy porównania protokołu zbiorczego wojewódzkiej komisji wyborczej w Katowicach z protokołami poszczególnych obwodowych komisji wyborczych w okręgu nr 2. Każda komisja obwodowa po przeliczeniu głosów sporządziła protokół. Podpisane przez członków komisji oryginały tych protokołów przechowywane są w urzędach. O ile dyktatura już ich nie zniszczyła; jednak niszczenie protokołów i fałszowanie podpisów członków komisji łatwo stwierdzić. Obwodowych komisji jest kilkaset, zatem ponowne ich podsumowanie osobie wprawnej w pracy biurowej nie zajmuje więcej niż kilka godzin. Kolejny wniosek dotyczył przesłuchania przed sądem pozostałych członków Wojewódzkiej Komisji Wyborczej; wiemy już, że podpisywali oni fałszerzom dokumenty in blanco. Dyspozycyjny sąd odrzucił te wnioski, jak i wszystkie pozostałe. Odrzucił je z naruszeniem zasad własnej procedury - hurtowo, a nie punkt po punkcie, z uzasadnieniem decyzji dla każdego wniosku.

Wszystko to może wynikać tylko z jednej przyczyny – rzekomy sąd świadomie uczestniczy w fałszerstwie wyborczym i nie potrafi lub nie chce zachować nawet pozorów. Osobiście odnoszę wrażenie, że protest wyborczy pani Doroty Stańczyk ujawnił tylko czubek góry lodowej. I tak, najbardziej bezczelne fałszerstwo dotyczyło okręgu nr 2, jednak zaobserwowany mechanizm działania fałszerzy działał przecież również w pozostałych i być może „sędziowie” próbowali uniemożliwić wykrycie tego właśnie faktu, wielce prawdopodobne po przesłuchaniu świadków i porównaniu protokołów. Innym wyjaśnieniem może być rozkaz szybkiego ukrycia afery wobec wzbierającej w ostatnich dniach fali gniewu Polaków, zwłaszcza górników, w związku z likwidacją resztek przemysłu i skokowym wzrostem cen energii.  

Sąd formalnie nie zakończył posiedzenia. O terminie ogłoszenia swoimi słowami nieswojej decyzji poinformował przez protokolantkę. Po tym, jak otoczony siłowikami czmychnął z sali. Widok ten budzi wielkie nadzieje, przynajmniej moje, gdyż od lat utrzymuję, że nazistowska republiczka trzyma się tylko siłą oszustwa i rozpadnie się przy pierwszym zdecydowanym wystąpieniu Polaków.

Również między innymi dlatego proszę nie kojarzyć mnie ze sprawą emocji wokół tych czy innych wyborów. To są zadania domowe odrabiane w ogólnym kierunku pro-PIS. Nie jestem jednak w PIS. Moim zdaniem nie przy urnie wyborczej, a na polskich ulicach rozstrzygnie się przyszłość Polski. Skandal wyborczy w scenariuszu tym przydatny jest o tyle, że odbiera kolejną, w tym wypadku znaczną część wiarygodności narzuconego nam państwa. Jednak usunąć je możemy tylko siłą.
 

Mariusz Cysewski
z blogu

Skandal podczas wyborów samorządowych w 2014 roku. NABINO pokryje koszty awarii?

Romuald D., były wicedyrektor Krajowego Biura Wyborczego, ma naprawić szkody powstałe w wyniku skandalu podczas wyborów samorządowych w 2014 roku – ustalił nasz reporter Paweł Balinowski. Będzie tego żądało właśnie KBW. Natomiast firma NABINO, autor systemu informatycznego, który zawiódł, ma pokryć koszty, spowodowane przez awarię programu. Krajowe Biuro Wyborcze chce, by zajęła się tym Prokuratoria Generalna.


Dwa lata temu podczas wyborów samorządowych na całej linii zawiódł wyborczy system informatyczny, opracowany przez zewnętrzną firmę, a wyniki głosowania poznaliśmy z ponad tygodniowym opóźnieniem.

Naprawienie szkód znaczy pokrycie ich z własnej kieszeni. KBW na razie nie dzieli się kwotą, jakiej będzie żądało od byłego wicedyrektora Krajowego Biura Wyborczego. Z informacji dziennikarza RMF FM wynika, że chodzi o około 300 tysięcy złotych.

Cały wadliwy system informatyczny kosztował 430 tysięcy, ale właśnie 300 tysięcy wypłacono jego twórcom przed wyborami i przed odebraniem programu - to znaczy wtedy, kiedy system nie był gotowy. Miał za to odpowiadać właśnie Romuald D.

Wcześniej usłyszał on prokuratorskie zarzuty niedopełnienia obowiązków. Proces w tej sprawie rusza 21 września - oskarżycielem posiłkowym i jednocześnie poszkodowanym jest Krajowe Biuro Wyborcze, które właśnie w tym procesie będzie żądało naprawienia szkód. Jeśli więc były wicedyrektor KBW zostanie skazany, będzie musiał głęboko sięgnąć do kieszeni.

Natomiast firma NABINO, autor systemu informatycznego, który zawiódł podczas wyborów samorządowych w 2014 roku ma pokryć koszty, spowodowane przez awarię programu.

Straty są jeszcze szacowane, ale można mówić o setkach tysięcy, a nawet milionach złotych. Chodzi o koszty, jakie w związku z awarią systemu poniosła nie tylko centrala Krajowego Biura Wyborczego, ale także jego delegatury.

To choćby pieniądze zapłacone technikowi, którego trzeba było szybko zatrudnić, by walczył z awarią.

Biuro liczy koszty na podstawie faktur, a ponieważ są to straty poniesione przez Skarb Państwa, chce by dochodzenie roszczeń na drodze sądowej zajęła się Prokuratoria Generalna.

KBW kilkukrotnie próbowało zawrzeć ugodę z firmą NABINO, ale firma odrzucała propozycje.

(j.) 





tratataba
O mnie tratataba

Mam konserwatywne poglądy. Z każdym chętnie rozmawiam. Jestem otwarta na poglądy inne od moich. Nie znoszę tylko chamstwa i cwaniactwa. Cenię ludzi honorowych. Radość życia to moja dewiza i staram się  jej trzymać.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka